niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział III


OD Autorki

Czy zapomnieliście już o moim istnieniu? Zapomniałyście, prawda? Dzisiaj tupiąc nóżkami, machając rączkami uporczywie przypominam o swoim istnieniu. Wiem że przesadzam, wiem że zaniedbuję. Jednak licencjat wciąż prosi, abym go dopieszczała. Praca nie chce wypuścić mnie z sideł w których z taką łatwością się zaplątałam, a przyjaciele proszę o rezerwację każdej chwili wolnego czasu. Pojawiam się tu z kolejnym rozdziałem. Wybaczcie niedociągnięcia czy błędy. Tak bardzo chciałam podzielić się z Wami ich pierwszym spotkaniem, że sprawdzenie poprawności językowej odsunęłam na drugi plan. Proszę o wytykanie mi ich palcami bez jakiegokolwiek zawstydzenia - będzie mi łatwiej je odnaleźć. Zapraszam Was również tu: 


www.mrs-redlashes.blogspot.com 


 Jeżeli mogłabym to zdefiniować nazwałabym to osobistym pamiętnikiem. Tylko już bez ukrywania i anonimowości. 


- Czy my się znamy? – powiedziawszy to bezczelnie zmierzył ją wzrokiem, zatrzymując go mimochodem na dość obfitym dekolcie, ukazującym jej kształtne piersi. Sam sposób w jaki trzymał w dłoni szklankę z zielonkawym drinkiem wydał się jej niesamowicie seksowny, wręcz obezwładniający. Zresztą nie tylko ona była tego zdania. Nie trzeba posiadać papierów potwierdzających wyższe wykształcenie, aby odgadnąć, że wraz ze swoimi kolegami stanowili w tym barze jedną z głównych atrakcji dzisiejszego wieczoru. Przygryzając instynktownie dolną wargę zastanawiała się co powinna mu odpowiedzieć. Czy zwykłe: „Cześć, masz rację – mieliśmy okazję kilak razy na siebie wpaść. Raz w momencie, gdy wraz ze swoją znajomą osaczałeś żywopłot mojej sąsiadki oraz kilka godzin temu, kiedy nieznany mężczyzna zaczepił cię przy przejściu dla pieszych.“ byłoby na miejscu?
Gdy po raz kolejny z rzędu poprawiła ramiączko stanika, uporczywie wyrażające chęć zmiany położenia stwierdziła, że jego obecność w tym miejscu odbiera jej resztki pewności siebie, które dzisiejszego dnia podniosły się o kilka dobrych decybeli. Alkohol i tym razem okazał się doskonałym kompanem, czyż nie? Nie chciała poddać się temu procesowi, nie teraz, kiedy w końcu miała okazję dojrzeć jego twarz. Ukrycie głowy w piasku nie miało tutaj najmniejszego sensu. Wiedziała o tym.
-Nie wydaje mi się – odpowiedziała, starając się uspokoić przyśpieszone bicie własnego serca. Widziała, tak jakby w zwolnionym tempie  jak przekrzywił głowę w bok, mrużąc jednocześnie oczy. Czy to możwe, że mógł jeszcze bardziej ją pociągać? – Jestem tu od niedawna.
- Twoje ciało Cię zdradza. – powiedziawszy to przystawił szklankę do ust, delikatnie mocząc swoje kształtne wargi. Jego stoicki spokój był czymś wręcz nienaturalnym, niepasującym do panującej tutaj scenerii. Tak jakby nie słyszał taktów muzyki, która momentami zagłuszała nawet jej własne myśli.  - Denerwujesz się – dodał.
Nie odrywał od niej wzroku. Momentami miała wrażenie, jakby uporczywie chciał wkraść się do jej świadomości stosując niezrozumiałe dla niej zasady gry. Niebieski ton jego oczu hipnotyzował ją do granic możliwości. Jednak nie w dniu dzisiejszym, nie teraz, kiedy nielegalny płyn pulsujący w jej żyłach na każdym kroku przypominał o swojej obecności. Nie uda mu się jej dogonić w tym wyścigu. Dzisiaj podium zarezerwowane jest właśnie dla niej, tylko dla niej.
- Nie jestem jedną z tych, wiesz? – gdy wypowiedziała te słowa na jej twrazy zagościł jeden z tych szyderczych usmieszków, zarezerwowanych dokładnie dla takiej, a nie innej sytuacji. Niepasujący wprawdzie do jedwabnych rysów jej twarzy. Brązowe źrenice nie prezenowały przy nim w pełni swojego piękna, przyćmione przez tą niewielką dawkę bezczelności. Wyglądało to tak, jakby chciała wyciągnąc najgłębiej ukrytego asa z rękawa i położyć go na stół, oświadczając swoją jednoznaczną wygraną mimo, że wszyscy gracze zdawali sobie sprawę z nadprogramowej ilości tej figury.
- Z tych? – jego oczy gwałtownie zmieniły swój kolr na atramentowy. Twarz zesztywniała. Przez obcisłą szarą koszulkę można było zauważyć napięte mięśnie uporczywie pragnące wydobyć się na światło dzienne. Zdenerwował się, a może wręcz wystraszył?
- Z tych zainteresowanych – przewróciła figlarnie wzrokiem. Teatralnym gestem zmusiła go na zwrócenie uwagi na stado chichoczących nastolatek znajdujących się tuż przy barze. Od momentu, kiedy do niej podszedł śledziły wszystkie akty tej sceny.
- Zainteresowanych? – dopiero teraz dotarł do niego sens wypowiedzianych przez nią słów. Tak jakby spodziewał się całkowicie innej odpowiedzi, kryjącej w sobie niewyjaśnione konsekwencje. Na twarzy po raz kolejny zagościł spokój z delikatną nutką rozbawienia. Był jak otwarta księga z niezapisanymi dotąd stronami. Opowiadał jej o wszystkich swoich uczuciach, nie używając przy tym najdrobniejszej sylaby. To była taka niepisana umowa między nimi, zawarta przez te kilka sekund „znajomości”. O ile można nadać definicję choć jednemu zdarzeniu, które z ich udziałem miało jakikolwiek logiczny sens. Bo nie miało, prawda?
Mimo, że w dniu dzieiszym nie zostali sobie przedstawieni wiedziała, że znajomi siedzący z nią przy jednym stoliku muszą się z nim przyjaźnić. Nawet jak przyszedł w towarzystwie innych mężczyzn, a gesty świadczące o dwustronnej sympatii zostały wymienione w niemałym pośpiechu, musieli się dobrze znać. Nie odważyła się jednak zapytać dziewczyn o kilka dodatkowych informacji na jego temat, gdy w końcu oddalił się od ich grupy. Z przesadną starannością przysłuchiwała się jednak wymienianym uwagom na temat jego dzisiejszego wyglądu, który został odpowiednio skomentowany nie tylko przez kobiety. Jednak to wszystko nie trwało długo. Ross zdecydowanie bardziej niż nim była zafascynowała jednym z jego dobrych kolegów – Filippe, co eksponowała na każdym kroku.
Teraz nawet słodki ton głosu Greeney wymieniający ich imiona nie był tu potrzebny. Stał przed nią, sam zastępując jej ten drobny odcinek drogi, który musiała pokonać. To zresztą wszystko było winą dziewczyny, która miała pomagać jej przy rozwiązywaniu tych  beznadziejnych geometrycznych zagadek. Zresztą czy na pewno winą? Czy w duchu, po złapaniu kilku głębszych oddechów, nie chciałaby jej wręcz podziękować? To ona poprosiła ją, aby poszła do baru, tym razem po coś mocniejszego, sama udała się natomiast na środek parkietu z Ross. Jej rozsądek przyćmiony przez jego obecność dał jej pozwolenie na pozostanie w tym miejscu jeszcze przez godzinę. Jedną, malutką nic nie znaczącą godzinkę, aby mogła z najbardziej oddalonej od baru loży ukradkiem obserwować jego plecy. Przez cały wieczór próbowała go unikać, mimo że nawet przez sekundę nie wykazał zainteresowania jej osobą. Głupie wyjście do toalety wiązało się z rytuałem zlokalizowania jego obecności.
Granice rozsądku, które jeszcze w dniu dzisiejszym działały dość poprawnie podpowiadały jej, aby wracała do domu. Mimo niezbyt zażyłych stosunków z własną babką postanowiła nie dawać jej powodów do zmartwień. Gdy w końcu udało jej się opróżnić drugi kufel piwa postanowiła  się pożegnać. Jednak oczywiście Gree i te jej pomysły i On!  Cała dawka sympatii, którą otrzymała od nowych „przyjaciółek” była najpiękniejszym punktem dzisiejszego wieczoru. Najsłodszą wisienką na torcie, która dawała nadzieję na zaaklimatyzowanie się w tym miejscu. Czuła się tu obco. W otoczeniu tych wszystkich nieznanych dotąd twarzy nawet krople alkoholu nie pozwolił jej stać się duszą towarzystwa. Może to jej natura podpowiadała, że nie ma sensu przyśpieszać tempa, a wspólne tematy do rozmów oraz plotki na temat znajomych same zaczną wypełniać cały jej świat. Jednak przekroczył próg, ten cholerny próg tego cholernego baru i nie była już w stanie udać się w kierunku nowego domu. Musiała go obserwować. Podróż do najdłuższej na świecie kolejki zaczęła od poszukiwania tatuażu, który nie pozwalał przejść obok siebie obojętnie. Wydawało jej się, że zniknął. W promieniu kilku metrów od niej nie zauważyła jego niepokojącej obecności. Z lekkim niepokojem udała się w stronę chmary ludzi ustawiających się w coś w kształcie wężyka. I wtedy nagle się pojawił. Tak po prostu. Podszedł z tym swoim opanowaniem i emanującym zaciekawieniem w jej stronę.
-        Wybacz tą bezpośredniość, chyba nie powinnam – odpowiedziała. Jej zaczerwienione policzki do granic zdradzały jej zakłopotanie. Dopiero gdy wypowiedziane przez nią wcześniej słowa zostały powtórzone na głos, dotarł do niej sens tego, co tak naprawdę przed chwilą wydobyło się z jej ust.
             Przechylił kieliszek do góry i odszedł bez słowa.  Zostawiając ją z całym tym wstydem oraz zażenowaniem samą.




- Czuję, że to ona. Nie kurwa, ja po prostu wiem, że to ona. Masz ją obserwować, jeżeli jeszcze się tu znajduje. Dzisiaj muszę dostać się do jej domu. Po prostu tam wejść, rozumiesz? Za długo siedzę w tym bagnie, aby tego nie widzieć. Jest jedną z nas. O ile mogę zakwalifikować „nas” do tej samej, pieprzonej kategorii – jednym tchem wypił wszystko, co z niewyjaśnionych przyczyn znajdowało się jeszcze na dnie jego kieliszka – Wystarczy, że będzie spać, a ja dzisiaj nie nawalę się do tego stopnia, że przewrócę pierwszą z brzegu lampę znajdująca się w jej pokoju.
- Wiedziałem! – wykrzyknął prostując się na krześle, tak jakby triumfalnie chciał zademonstrować wszystkim tu obecnym swoje małe zwycięsto. To on, Blaz zauważył to jako pierwszy, mimo że znajomi w szkolnej stołówce kazali mu puknąć się w głowę. – Gdybyś czasem pojawił się na zajęciach wcześniej byś to zauważył. Jest z Tobą prawie na wszystkich przedmiotach. Nawet miałeś udzielać jej jakieś pomocy przy geometrii. Greeney coś wspominała, że przejęła po tobie ten jakże miły „obowiązek“.
Zszedł ze swojego krzesła obchodząc je dookoła. Ręcę oparł o jeden z podłokietników obitych różowym, szorstkim materiałem. Gdy tylko pozostawił ją bez słowa zniknęła z jego pola widzenia. Czy to możliwe, że wyszła? Z tym całym zażenowiem i wstydem, z którym ją opuścił niecałą godzinę temu? Swoją drogą ciekawiło go czy naprawdę jest tak bezczelna i wyszczekana, czy to po prostu skutki pulsującego w żyłach alkoholu. Obstawiałby drugą wersję wydarzeń, jednak... Jeśli jest spokrewniona z jego rasą może to przeciez być kamuflarz. Specjalna sceniczna gra, która ma zmylić jego czujność, uspokoić. Może naprawdę nie wie?
- Gdzie mieszka? - zapytał wyławiając samego siebie z morza tych nietypowych myśli. Mimo że spodziewał się odpowiedzi, pozwolił samemu sobie na wypowiedzenie tego zdania na głos. Jakby jego podświadomość wręcz domagała się innej odpowiedzi z ust przyjaciela.
- Udam, że się przesłyszałem – powiedziawszy to Blez wystawił szereg równie białych zębów na światło dzienne. Kolejny szyderczy uśmiech wysłany w stronę Scotta w przeciągu trzydziestu minut. Doba jeszcze nie dobiegł końca, a licznik najzwyczajniej w świecie w dniu dzisiejszym nie posiadał wmontowanego przycisku z sygnaturą pałzy.
- Powiedz mi, czy do cholery wszystko zawsze musi się tak kurwa komplikować?
- Skoro wiesz, że to ona, raczej nie powinno cię dziwić jej drzewo genealogiczne, Scott. Twoja boska Katerina ciągle opowiadała nam historię o jej matce, jeżeli ona to ona oczywiście. Dobrze pamiętam, że się przyjaźniły? – mimo że na końcu wypowiedzianego zdania, wyraźnie zaakcentował znak zapytania, nie czekał na żadną odpowiedź ze strony rozmówcy. - Jeżeli myślisz, że ona to ona, to musi być jej wnuczką. Lampy w jej pokoju również pozostawiłbym w spokoju. Co więcej, nawet nie ryzykowałbym na twoim miejscu, aby twój mały palec przestąpił próg tego domu. Jeżeli ona, to ona.
- Myślisz, że nie wie? – powiedział gestem dłoni przywołując pierwszego z brzegu barmana, wskazując jednocześnie na znajdującą się nieopodal niego butelkę jacka danielsa. Kładąc na stole banktnot z przesadzonym napiwkiem i dobitnie dziękując za obsługę dał chłopakowi do zrozumienia, że ma się z stąd jak najszybciej wynosić.

- Jestem wręcz pewny, że jest kompletnie nieświadoma. Jeżeli ona, to ona.