OD Autorki
Czy zapomnieliście już o moim istnieniu? Zapomniałyście, prawda? Dzisiaj tupiąc nóżkami, machając rączkami uporczywie przypominam o swoim istnieniu. Wiem że przesadzam, wiem że zaniedbuję. Jednak licencjat wciąż prosi, abym go dopieszczała. Praca nie chce wypuścić mnie z sideł w których z taką łatwością się zaplątałam, a przyjaciele proszę o rezerwację każdej chwili wolnego czasu. Pojawiam się tu z kolejnym rozdziałem. Wybaczcie niedociągnięcia czy błędy. Tak bardzo chciałam podzielić się z Wami ich pierwszym spotkaniem, że sprawdzenie poprawności językowej odsunęłam na drugi plan. Proszę o wytykanie mi ich palcami bez jakiegokolwiek zawstydzenia - będzie mi łatwiej je odnaleźć. Zapraszam Was również tu:
www.mrs-redlashes.blogspot.com
Jeżeli mogłabym to zdefiniować nazwałabym to osobistym pamiętnikiem. Tylko już bez ukrywania i anonimowości.
- Czy my się znamy? – powiedziawszy to
bezczelnie zmierzył ją wzrokiem, zatrzymując go mimochodem na dość obfitym dekolcie,
ukazującym jej kształtne piersi. Sam sposób w jaki trzymał w dłoni szklankę
z zielonkawym drinkiem wydał się jej niesamowicie seksowny, wręcz
obezwładniający. Zresztą nie tylko ona była tego zdania. Nie trzeba posiadać
papierów potwierdzających wyższe wykształcenie, aby odgadnąć, że wraz ze swoimi
kolegami stanowili w tym barze jedną z głównych atrakcji dzisiejszego wieczoru.
Przygryzając instynktownie dolną wargę zastanawiała się co powinna mu
odpowiedzieć. Czy zwykłe: „Cześć, masz rację – mieliśmy okazję kilak razy na
siebie wpaść. Raz w momencie, gdy wraz ze swoją znajomą osaczałeś żywopłot mojej
sąsiadki oraz kilka godzin temu, kiedy nieznany mężczyzna zaczepił cię przy
przejściu dla pieszych.“ byłoby na miejscu?
Gdy po raz kolejny z rzędu poprawiła ramiączko
stanika, uporczywie wyrażające chęć zmiany położenia stwierdziła, że
jego obecność w tym miejscu odbiera jej resztki pewności siebie, które
dzisiejszego dnia podniosły się o kilka dobrych decybeli. Alkohol i tym razem
okazał się doskonałym kompanem, czyż nie? Nie chciała poddać się temu
procesowi, nie teraz, kiedy w końcu miała okazję dojrzeć jego twarz. Ukrycie
głowy w piasku nie miało tutaj najmniejszego sensu. Wiedziała o tym.
-Nie wydaje mi się – odpowiedziała, starając
się uspokoić przyśpieszone bicie własnego serca. Widziała, tak jakby w
zwolnionym tempie jak przekrzywił głowę w bok, mrużąc jednocześnie oczy. Czy to
możwe, że mógł jeszcze bardziej ją pociągać? – Jestem tu od niedawna.
- Twoje ciało Cię zdradza. – powiedziawszy to
przystawił szklankę do ust, delikatnie mocząc swoje kształtne wargi. Jego
stoicki spokój był czymś wręcz nienaturalnym, niepasującym do panującej tutaj
scenerii. Tak jakby nie słyszał taktów muzyki, która momentami zagłuszała nawet
jej własne myśli. - Denerwujesz się –
dodał.
Nie odrywał od niej wzroku. Momentami miała
wrażenie, jakby uporczywie chciał wkraść się do jej świadomości stosując
niezrozumiałe dla niej zasady gry. Niebieski ton jego oczu hipnotyzował ją do
granic możliwości. Jednak nie w dniu dzisiejszym, nie teraz, kiedy nielegalny
płyn pulsujący w jej żyłach na każdym kroku przypominał o swojej obecności. Nie
uda mu się jej dogonić w tym wyścigu. Dzisiaj podium zarezerwowane jest właśnie
dla niej, tylko dla niej.
- Nie jestem jedną z tych, wiesz? – gdy
wypowiedziała te słowa na jej twrazy zagościł jeden z tych szyderczych
usmieszków, zarezerwowanych dokładnie dla takiej, a nie innej sytuacji. Niepasujący
wprawdzie do jedwabnych rysów jej twarzy. Brązowe źrenice nie prezenowały przy
nim w pełni swojego piękna, przyćmione przez tą niewielką dawkę bezczelności.
Wyglądało to tak, jakby chciała wyciągnąc najgłębiej ukrytego asa z rękawa
i położyć go na stół, oświadczając swoją jednoznaczną wygraną mimo, że wszyscy
gracze zdawali sobie sprawę z nadprogramowej ilości tej figury.
- Z tych?
– jego oczy gwałtownie zmieniły swój kolr na atramentowy. Twarz zesztywniała.
Przez obcisłą szarą koszulkę można było zauważyć napięte mięśnie uporczywie
pragnące wydobyć się na światło dzienne. Zdenerwował się, a może wręcz
wystraszył?
- Z tych
zainteresowanych – przewróciła figlarnie wzrokiem. Teatralnym gestem zmusiła go
na zwrócenie uwagi na stado chichoczących nastolatek znajdujących się tuż
przy barze. Od momentu, kiedy do niej podszedł śledziły wszystkie akty tej
sceny.
- Zainteresowanych?
– dopiero teraz dotarł do niego sens wypowiedzianych przez nią słów. Tak jakby
spodziewał się całkowicie innej odpowiedzi, kryjącej w sobie niewyjaśnione
konsekwencje. Na twarzy po raz kolejny zagościł spokój z delikatną nutką
rozbawienia. Był jak otwarta księga z niezapisanymi dotąd stronami. Opowiadał
jej o wszystkich swoich uczuciach, nie używając przy tym najdrobniejszej
sylaby. To była taka niepisana umowa między nimi, zawarta przez te kilka sekund
„znajomości”. O ile można nadać definicję choć jednemu zdarzeniu, które z ich
udziałem miało jakikolwiek logiczny sens. Bo nie miało, prawda?
Mimo, że w dniu dzieiszym nie zostali sobie
przedstawieni wiedziała, że znajomi siedzący z nią przy jednym stoliku muszą się
z nim przyjaźnić. Nawet jak przyszedł w towarzystwie innych mężczyzn, a gesty
świadczące o dwustronnej sympatii zostały wymienione w niemałym pośpiechu,
musieli się dobrze znać. Nie odważyła się jednak zapytać dziewczyn o kilka
dodatkowych informacji na jego temat, gdy w końcu oddalił się od ich grupy. Z
przesadną starannością przysłuchiwała się jednak wymienianym uwagom na temat
jego dzisiejszego wyglądu, który został odpowiednio skomentowany nie tylko
przez kobiety. Jednak to wszystko nie trwało długo. Ross zdecydowanie bardziej
niż nim była zafascynowała jednym z jego dobrych kolegów – Filippe, co
eksponowała na każdym kroku.
Teraz nawet słodki ton głosu Greeney
wymieniający ich imiona nie był tu potrzebny. Stał przed nią, sam zastępując
jej ten drobny odcinek drogi, który musiała pokonać. To zresztą wszystko było
winą dziewczyny, która miała pomagać jej przy rozwiązywaniu tych beznadziejnych geometrycznych zagadek.
Zresztą czy na pewno winą? Czy w duchu, po złapaniu kilku głębszych oddechów, nie
chciałaby jej wręcz podziękować? To ona poprosiła ją, aby poszła do baru, tym
razem po coś mocniejszego, sama udała się natomiast na środek parkietu z Ross. Jej
rozsądek przyćmiony przez jego obecność dał jej pozwolenie na pozostanie w tym
miejscu jeszcze przez godzinę. Jedną, malutką nic nie znaczącą godzinkę, aby
mogła z najbardziej oddalonej od baru loży ukradkiem obserwować jego
plecy. Przez cały wieczór próbowała go unikać, mimo że nawet przez sekundę nie
wykazał zainteresowania jej osobą. Głupie wyjście do toalety wiązało się z
rytuałem zlokalizowania jego obecności.
Granice rozsądku, które jeszcze w dniu
dzisiejszym działały dość poprawnie podpowiadały jej, aby wracała do domu. Mimo
niezbyt zażyłych stosunków z własną babką postanowiła nie dawać jej powodów do zmartwień.
Gdy w końcu udało jej się opróżnić drugi kufel piwa postanowiła się pożegnać. Jednak oczywiście
Gree i te jej pomysły i On! Cała dawka
sympatii, którą otrzymała od nowych „przyjaciółek” była najpiękniejszym punktem
dzisiejszego wieczoru. Najsłodszą wisienką na torcie, która dawała nadzieję na
zaaklimatyzowanie się w tym miejscu. Czuła się tu obco. W otoczeniu tych
wszystkich nieznanych dotąd twarzy nawet krople alkoholu nie pozwolił jej stać się
duszą towarzystwa. Może to jej natura podpowiadała, że nie ma sensu
przyśpieszać tempa, a wspólne tematy do rozmów oraz plotki na temat znajomych
same zaczną wypełniać cały jej świat. Jednak przekroczył próg, ten cholerny
próg tego cholernego baru i nie była już w stanie udać się w kierunku nowego
domu. Musiała go obserwować. Podróż do najdłuższej na świecie kolejki zaczęła
od poszukiwania tatuażu, który nie pozwalał przejść obok siebie obojętnie. Wydawało
jej się, że zniknął. W promieniu kilku metrów od niej nie zauważyła jego
niepokojącej obecności. Z lekkim niepokojem udała się w stronę chmary ludzi
ustawiających się w coś w kształcie wężyka. I wtedy nagle się pojawił. Tak po
prostu. Podszedł z tym swoim opanowaniem i emanującym zaciekawieniem w jej
stronę.
-
Wybacz tą bezpośredniość, chyba nie powinnam – odpowiedziała. Jej zaczerwienione policzki do granic zdradzały jej
zakłopotanie. Dopiero gdy wypowiedziane przez nią wcześniej słowa zostały powtórzone na głos, dotarł do niej sens tego, co tak
naprawdę przed chwilą wydobyło się z jej ust.
Przechylił kieliszek do góry i odszedł bez słowa. Zostawiając ją z całym tym wstydem oraz zażenowaniem samą.
- Czuję, że to ona. Nie kurwa, ja po prostu
wiem, że to ona. Masz ją obserwować, jeżeli jeszcze się tu znajduje. Dzisiaj
muszę dostać się do jej domu. Po prostu tam wejść, rozumiesz? Za długo siedzę w
tym bagnie, aby tego nie widzieć. Jest jedną z nas. O ile mogę zakwalifikować
„nas” do tej samej, pieprzonej kategorii – jednym tchem wypił wszystko, co z
niewyjaśnionych przyczyn znajdowało się jeszcze na dnie jego kieliszka –
Wystarczy, że będzie spać, a ja dzisiaj nie nawalę się do tego stopnia, że
przewrócę pierwszą z brzegu lampę znajdująca się w jej pokoju.
- Wiedziałem! – wykrzyknął prostując się na
krześle, tak jakby triumfalnie chciał zademonstrować wszystkim tu obecnym swoje
małe zwycięsto. To on, Blaz zauważył to jako pierwszy, mimo że znajomi w szkolnej
stołówce kazali mu puknąć się w głowę. – Gdybyś czasem pojawił się na zajęciach
wcześniej byś to zauważył. Jest z Tobą prawie na wszystkich przedmiotach.
Nawet miałeś udzielać jej jakieś pomocy przy geometrii. Greeney coś wspominała,
że przejęła po tobie ten jakże miły „obowiązek“.
Zszedł ze swojego krzesła obchodząc je
dookoła. Ręcę oparł o jeden z podłokietników obitych różowym, szorstkim
materiałem. Gdy tylko pozostawił ją bez słowa zniknęła z jego pola
widzenia. Czy to możliwe, że wyszła? Z tym całym zażenowiem i wstydem, z którym ją opuścił niecałą godzinę temu? Swoją drogą ciekawiło go czy
naprawdę jest tak bezczelna i wyszczekana, czy to po prostu skutki pulsującego
w żyłach alkoholu. Obstawiałby drugą wersję wydarzeń, jednak... Jeśli jest
spokrewniona z jego rasą może to przeciez być kamuflarz. Specjalna
sceniczna gra, która ma zmylić jego czujność, uspokoić. Może naprawdę nie wie?
- Gdzie mieszka? - zapytał wyławiając samego siebie z morza tych nietypowych myśli.
Mimo że spodziewał się odpowiedzi, pozwolił samemu sobie na wypowiedzenie tego
zdania na głos. Jakby jego podświadomość wręcz domagała się innej odpowiedzi z
ust przyjaciela.
- Udam, że się przesłyszałem – powiedziawszy
to Blez wystawił szereg równie białych zębów na światło dzienne. Kolejny
szyderczy uśmiech wysłany w stronę Scotta w przeciągu trzydziestu minut. Doba jeszcze
nie dobiegł końca, a licznik najzwyczajniej w świecie w dniu dzisiejszym nie
posiadał wmontowanego przycisku z sygnaturą pałzy.
- Powiedz mi, czy do cholery wszystko zawsze
musi się tak kurwa komplikować?
- Skoro wiesz, że to ona, raczej nie powinno cię
dziwić jej drzewo genealogiczne, Scott. Twoja boska Katerina ciągle opowiadała nam
historię o jej matce, jeżeli ona to ona oczywiście. Dobrze pamiętam, że się
przyjaźniły? – mimo że na końcu wypowiedzianego zdania, wyraźnie zaakcentował
znak zapytania, nie czekał na żadną odpowiedź ze strony rozmówcy. - Jeżeli
myślisz, że ona to ona, to musi być jej wnuczką. Lampy w jej pokoju również
pozostawiłbym w spokoju. Co więcej, nawet nie ryzykowałbym na twoim miejscu,
aby twój mały palec przestąpił próg tego domu. Jeżeli ona, to ona.
- Myślisz, że nie wie? – powiedział gestem dłoni
przywołując pierwszego z brzegu barmana, wskazując jednocześnie na
znajdującą się nieopodal niego butelkę jacka danielsa. Kładąc na stole banktnot
z przesadzonym napiwkiem i dobitnie dziękując za obsługę dał chłopakowi do
zrozumienia, że ma się z stąd jak najszybciej wynosić.
- Jestem wręcz pewny, że jest kompletnie
nieświadoma. Jeżeli ona, to ona.